"Three boats down from the candy, I'll remember you
Three boats down from the candy, much to much to lose "
Marillion
Pierwszy triathlon zorganizowano całkiem niedawno, bo w 1974 r. w San Diego i na dość krótkich dystansach.
Do niedawna mi słowo triathlon nie mówiło nic, choć jak je usłyszałam, to słusznie skojarzyło mi się z wielobojem sportowym. Kiedy dowiedziałam się, że to pływanie, rower i bieg, stwierdziłam: "phi - nic szczególnego - pływać umiem, a na rowerze i biegać to chyba każdy umie"".
Dopiero gdy usłyszałam się o dystansie IronMana, pooglądalam filmiki coś mi się zaczęło klarować, że to chyba nie jest takie proste.... I możeby spróbować... na początek połówkę.
Wygranie roweru na Maratonie Wrocławskim uznałam za znak poroczy i zapisałam się na połówkę IM czyli Herbalife Triathlon w Suszu.
Zaczęło się regularne chodzenie na basen: 2x w tygodniu po 20-30 minut. No i wiosną trzeba było ten rower spróbować - "wszak każdy umie..."
Postanowiłam 2x w tygodniu dojeżdżać rowerem do pracy (w obie strony 50 km) i wtedy zrozumiałam, że mając na uwadze takie tempo jazdy, które potrzebne jest do zmieszczenia się w limicie czasowym w Suszu, to z tym rowerem sprawa jest trudniejsza niż sądziłam.
Następnym szokiem była pierwsza próba biegu, po dłuższej jeździe na rowerze - zastanawiałam się na czyich ngach biegnę.
Generalnie czasu miałam zbyt mało, żeby się na tyle przygotować, by nie mieć obaw o ukończenie zawodów w limicie czasowym, ale atmosfera i wola walki zrobiły swoje.
Początek co prawda był trudny. Start był z wody, więc trzeba było wypłynąć na środek jeziorka i tam czekać na sygnał startu.
Wiedząc, że pływam stosunkowo wolno ustawiłam się w tzw dobrym miejscu, które w chwili startu okazało się miejscem najgorszym z możliwych, bo ścigacze też uznali, że tędy będzie najszybciej i przetoczył się po mnie oddział motorówek. Kiedy już ochłonęłam i uznałam, że wybroniłam się przed utonięciem, to zaczęłam spokojnie zmierzać do wyznaczonego odległego celu.
Płynęłam bez pianki (w przeciwieństwie do 98% startujących), więc nie wiem czemu tyle czasu zajęła mi strefa zmian: rower zdejmowałam kładłam, zawieszałam znowu - totalny chaos.
Wyszłam z wody bardzo nawodniona (opita), wiec nie od razu musiałam pić na rowerze, co było o tyle korzystne, że ... nie umiałam na nim jeździć. To była nie moja szosówka - jakże różna od górala, na którym trenowałam. Siedziałam na tym czwarty raz i zwyczajnie się bałam. W dodatku zamiast normalnych pedałów, miałam takie zaczepki do specjalnych butów rowerowych, a jechałam w butach biegowych, które mi się po tym ślizgały, więc nawet do napicia się musiałam się zatrzymywać.
Do siodełka miałam przytwierdzoną dużą poduszkę i dziwiłam się, że nikt więcej tak nie miał wszak na sportowym siodełku rowerowym usiedzieć się nie da, a do przejechania było 90 km w tempie powyżej 21 km/h.
I w tym momencie muszę napisać o wspaniałych mieszkańcach Suszu. Należałam do zawodników zamykających stawkę, a kibice traktowali mnie niezykle serdecznie. Widzieli starszą panią z poduszką na siodełku, rozpędzoną ale nie za bardzo panującą nad rowerem i bardzo starali się podtrzymać mnie na duchu. Pamiętali nawet które kółko robię.
Przy drugiej zmianie już celowo nie śpieszyłam się. Rower zaliczyłam szybciej niż zakładałam, a założeniem moim było tylko zmieścić w limicie. Nie myślałam o żadnym wyniku, a już napewno nie o wygraniu kategorii, w której za konkurencję miałam np. Dorotę Gudaniec - tegoroczną mistrzynie Polski na dystansie olimpijskim.
Dlatego też nie brałam sobie do serca słów spikera, który opowiadał o tym jak to ostatnia konkurencja, czyli bieganie, może wiele namieszać w rezultace końcowym.
Kiedy zaczęłam bieg, to się wcale nie śpieszyłam, mając dolimitu duży zapas czasu. Ale zaczęło mnie to nudzić, więc w końcu rszyłam do biegu.
Zarówno vipy (np. Adamczyk), jak i większość zawodników, popełniło błąd: żałowali czasu na schładzanie sie. Mi sie nie śpieszyło, więc podbiegałam do węży z wodą, wyjmowałam je i zlewałam się itp. W normalnych warunkach, nawet z lepszym wynikiem biegowym, nie nadrobiłabym strat z pływania, roweru i długich zmian.
Cóż streszczę się: wyprzedzanie w biegu jakichś 150 zawodników, było fajne. Na półmaratonie, łykałam triatlonistów jak chciałam. Zamieniłam taktykę "na limit" na taktykę "ile się da".
W open kobiet byłam 14 na 35, w katerorii pierwsza, no i przede wszystkim ukończylłam, bo bardzo wielu się to nieudało.
Jestem pod silnym wrażeniem tej imprezy i ogromu pracy, którą wykonali ludzie przygotowujący ją.
Przy ponad 500 uczestnikach: organizacja i zabezpieczenie aż trzech różnych tras zapewnienie na nich sędziów, wolontatiuszy, punktów pomiarowych i bezpieczeństwa, zabezpieczenie sprzętu rowerowego dużej wartości - niesamowite!!!
Nie wiem, czy zdecyduję się na cały dystans IronMana. Jeśli tak, to muszę się śpieszyć, bo czas nie działa na moją korzyść. Tak czy inaczej połówkę w Suszu chciałabym powtórzyć. Będzie to albo rozgrzewka przed całym IM, albo impreza z cyklu "przeżyjmy to jeszcze raz".
..