|
25.09.2007r
"Kto nie ma odwagi do marzeń,
nie będzie miał siły do walki"
- Paul Michael Zulehner
Czas 3:37 był dla mnie zaskoczeniem wziąwszy pod
uwagę, że poprawiłam
życiówkę aż o 48 minut!
W tym maratonie biegł też pan Generał Roman Polko
(ten od służb specjalnych).
Po maratonie organizatorzy "zatrudnili" go do dekoracji
zwycieżców (fajnie!).
Jakim cudem przebiegłam w takim czasie?
Otóż wszystkie dotychczasowe maratony działały
na mnie przeczyszczająco, a tym razem nie miałam na trasie
żadnej rewolucji.
Jednak przez całą drogę biegłam w napięciu spodziewając się
"najgorszego" i przyjęłam taką taktykę, żeby
biec jak najszybciej dopóki się da, a potem będę sobie
"wypoczywać" w kolejnych toaletach. Gdyby nie to,
przypuszczalnie biegłabym bez stresu ale za to wolniej.
To całe napięcie jak i zaskoczenie, że wytrzymałam takie
mordercze tępo przez całą
trasę, było prawdopodobnie przyczyną tego, że kiedy się
zorientowałam, że biegnę ostatnie 500 metrów ...zaczęłam
płakać.
Kiedy było ogłaszanie wyników siedziałam ze swoimi
tobołkami na trawie i tak sobie myślałam, że może załapię
się na jakieś 3 miejsce w swojej kategorii?
Kiedy przyszło do kategorii K40 i na trzecim miejscu
był ktoś inny to pomyślałam "cóż -nie tym razem".
Ale kiedy za chwilę wyczytali moje nazwisko jako 2 miejsce,
to byłam w szoku.
Znowu nie mogłam opanować napięcia: Generał Polko wręczał
statuetki, Fredie Mercury śpiewał "We are the champions",
a ja beczałam (co za płaksiwy dzień!).
Reasumując: W klasyfikacji generalnej byłam 529
na 2121 (pierwsza ćwiartka), w klasyfikacji
kobiet 16 na 160, w swojej kategorii 2 na 32.
Jest to dla mnie dobry wynik, zważywszy, że na
takim dużym maratonie w stolicy, z pewnością pojawiła
się czołówka polskich biegaczy i sporo zagranicznych, a
ja raptem biegam sobie od roku.
Ale to nie zmienia mojej oceny tej imprezy -
Maraton Warszawski nie umywa się do Poznania i
przede wszystkim nie umywa się do Visegradu.
Uczestników kosztuje drogo - 60 zł, ma tylu sponsorów,
odbywa się w końcu w stolicy, a mimo to organizatorzy
niewiele mieli do zaoferowania.
Pasta patry odpłatnie(!!!) - pierwszy raz się z tym
spotkałam - ciekawe czy ktoś tam przyszedł,
na trasie bez odżywek własnych i bez bananów
(choć podobno znaleźli się dobrzy ludzie, którzy z własnej
inicjatywy choć trochę te rzeczy zabezpieczyli).
Z noclegiem też nie rozpieszczali oferując jedynie kawałek
podłogi bez materaca. Również nie przesadzili z hojnością
w temacie nagród - np zwycięzcy w kategoriach (co 10 lat)
nic nie dostali
Jak to się ma do Visegradu gdzie za 40zł(!!) był luksusowy
nocleg z obfitą wyżerką i z dowozem zawodników (wszystko
nieodpłatnie). Gdzie nagrodzeni zostali wszyscy laureaci
również w
poszczególnych kategoriach (co 5 lat!), a i dla
pozostałych uczestników wylosowano sporo nagród. To
przykre, że w niewielkiej gminie Rytro organizatorzy stanęli
na wysokości zadania, a w stolicy nie.
Oczywiście niska ocena dla organizatorów maratonu nie
przechodzi na samą Warszawę, która tego dnia w lekko
zamglonym słońcu miała niezwykły urok. Jakby chciała
zrekompensować wszystkie niedostatki organizacyjne.
I chyba jej się udało.
I tak jeszcze na post scriptum: jak wróciłam do swojej
Trzebnicy, to mnie trzebniccy biegacze bardzo sympatycznie
przywitali: gratulowali i pytali o wrażenia. To było
bardzo miłe, bo człowiek chętnie opowiada o swoich przygodach,
a każdy maraton przygodą jest.
Bo kiedy się samemu nie biegnie, to się
kibicuje znajomym, ale chyba nawet jak maraton biegniemy
razem, to przecież naszym przeciwnikiem tak naprawdę nie
jest zawodnik obok, tylko własna słabość. I dlatego
atmosfera tych biegów jest zawsze pełna życzliwości
i dlatego też zwycięzcą zostaje tu każdy uczestnik,
któremu uda się ukończyć ten królewski dystans.
|
|