"Forfeit the game / Before somebody else
Takes you out of the frame / Puts your name to shame
Cover up your face / You can't run the race
The pace is too fast / You just can't last."
Linkin Park
Jechałam do Warszawy poprawić wrocławski wynik sprzed dwóch tygodni.
No i moim zdaniem nie poprawiłam. Mimo, że pobiegłam o 3 minuty szybciej, to z warszawskiego wyniku jestem znacznie bardziej niezadowolona niż z wrocławskiego, bo Wrocław biegłam z kontuzją i nie mogłam na wiele liczyć, a teraz to już mnie prawie nie bolało. Choć może powinnam pamiętać o tym, że kontuzja ograniczała mi możliwości dobrego przygotowania się.
Pogoda do biegu w Warszawie była lepsza niż we Wrocławiu. To razem sprawiło, że wystartowałam za ostro i pierwsze kilometry pobiegłam w tempie na poziomie "życiówki", żeby na ostatnich kilometrach poczuć jak bardzo przesadziłam. "Zderzenie z tzw. ścianą" spowolniło mnie o jakieś 20% więc czas końcowy był jaki był: 3:20:21.
Dziesiąte miejsce w generalce kobiet (na 300 startujących), 275 (na 3329) w open, i wygrana kategoria wiekowa nie cieszyły, bo dla mnie istotne jest jak ja pobiegłam, a nie kto przyjechał/nie przyjechał na zawody.
filmik z 32 Maratonu Warszawskiego
Warszawę już biegłam po raz trzeci, więc od strony organizacyjnej z grubsza wiedziałam co mnie tam czeka.
Sam maraton zorganizowany był bardzo sprawnie. Mnóstwo pełnych poświęcenia wolontariuszy, wspaniali kibice (tu wyraźna poprawa). Świetnym pomysłem były imienne numery startowe, które umożliwiały kibicom imienny doping. To było bardzo miłe kiedy na trasie kibice zagrzewali mnie do boju: "Grażyna dasz radę".
Trasa była wzorowo oznakowana i były też częste pomiary międzyczasów, co jest nieocenione przy późniejszej analizie biegu.
Ale trasa miała jeden bardzo poważny mankament. Agrafka po 38 kilometrze była całkowicie pozostawiona dobrej woli uczestników. Nikt tego nie pilnował, ani nie było tam punktu kontroli czasu.
Przypuszczam, że gra na poziomie czołówki była pilnowana, bo toczyła się o wysoką stawkę (Volvo i wysokie nagrody pieniężne). Natomiast rywalizację amatorów zlekceważono - wszak walczyliśmy o pietruszkę.
Poczułam się w tym miejscu, jak zawodnik, który przyszedł na poważny w swoim mniemaniu turniej piłkarski, a zamiast tego przyszedł ktoś, rzucił piłkę i tylko krzyknął: "to pograjcie sobie, a jak skończycie to oddajcie piłkę".
Zresztą takiej postawy należało się spodziewać po zapoznaniu się z regulaminem, w którym dla miejsc nagradzanych wyznaczono takie limity, żeby przypadkiem nie wypłacić nagród amatorom. Zaś nagrodami w kategoriach były jedynie statuetki i to takie same jak w zeszłym roku (zastanawiam się, czy rok temu zakupili hurtem większą ilość na parę sezonów, czy też zostały z tamtego roku jako nieodebrane).
A co było naj? Opłata startowa płacona przez amatorów była najwyższa w Polsce, a w jej ramach której nie zmieściło nawet pasta party. I pakiet startowy chyba też może walczyć o palmę pierwszeństwa w kategorii najskromniejszy.
Planuję zakończyć tegoroczny maratoński sezon ostatnim z "polskich wielkich jesiennych": Poznaniem. Po Warszawie stanęłam na ziemi i już realnie oceniam swoje możliwości. Życiówki w Poznaniu nie zrobię, ale chciałabym choć troszkę poprawić wynik dla sezonu 2010, jeśli na trasie nic złego się nie przytrafi.